Peru

Tajemnicze Peru

Bujna, agresywna zieleń dżungli i martwa szaro-żółta pustynia, ośnieżone szczyty Andów i palmy nad Pacyfikiem. Święte góry Inków, cmentarzyska ich poprzedników i kościoły kolonizatorów. Machu Picchu, Cuzco, jezioro Titicaca, geoglify na pustyni Nazca – to wszystko znajdziecie w Peru. Geoglify najpiękniej prezentują się po południu. Kiedy słońce stoi w zenicie, widoczność jest najgorsza. Niektóre figury mają ponad sto metrów długości. Oglądane z ziemi są jedynie plątaniną linii bez znaczenia. Kształtów nabierają dopiero, gdy patrzy się na nie z góry – małpa, pies, kosmonauta, drzewo, kondor.
Wszystkich figur i linii jest 160, ale my zobaczymy tylko niektóre z nich – mówi pilot wręczając nam mapkę. A potem starannie oblatuje każdą figurę.

INFORMACJE PRAKTYCZNE

– Waluta – peruwiański nowy sol (PEN)

1 USD – 3,35 PEN

– Nocleg w trzygwiazdkowym hotelu w stolicy (dzielnica Miraflores) kosztuje od równowartości ok. 280 zł (pok. 2-os.), ale przyzwoity, choć skromny pokój dwuosobowy z łazienką można znaleźć już za 40 zł. Nocleg w Puno w spartańskich warunkach kosztuje ok. 12 – 20 zł. W nieco lepszych (dwuosobowy pokój z łazienką) 56 – 72 zł. Nocleg w luksusowym hotelu nad samym jeziorem (5 km od miasta) kosztuje ok. 400 zł.

– Podróż z Puno do La Paz (w Boliwii) wodolotem lub katamaranem i przejazd autobusem kosztuje 600 zł. Podróż autobusem z Puno do La Paz (z przesiadkami), choć mniej przyjemna, jest jednak znacznie tańsza.

– Pływające wyspy najlepiej odwiedzić wczesnym popołudniem (dobre światło do zdjęć na jeziorze Titicaca). Łodzie z przystani w Puno wyruszają mniej więcej co godzinę (od 7.00 rano), gdy na pokładzie zbierze się od 15 do 20 osób. Czterogodzinna wycieczka kosztuje ok. 17 zł od osoby (w biurze podróży płaci się dwa razy więcej).

– Z Peru pochodzą ziemniaki, kukurydza i maniok. Dobrze (choć niezbyt wyrafinowanie) można zjeść prawie wszędzie. Bardzo popularne są kurczaki z grilla (pół kurczaka – 7 zł) i dania chińskie, tzw. chifa (6 -12 zł za danie). Nad morzem warto spróbować białej morskiej ryby Caviche de Corvina marynowanej w soku z lemonek (7 – 24 zł w zależności od restauracji), niezły jest też przyrządzany na różne sposoby pstrąg (trucha) – od ok. 9 – 24 zł. Warto spróbować pikantnej zupy a la criolla (ok. 7 zł ) i papryki nadziewanej mięsem (rocoto relleno) – ok. 11 zł. Miejscowy specjał, cuy al horno con rocoto relleno – świnka morska pieczona i faszerowana papryką – kosztuje ok. 36 zł. Danie dnia (przystawka, zupa, drugie danie, deser) w tanich knajpkach kosztuje zwykle od 7 do 12 zł.

Gdyby nie tajemnicze rysunki na pustyni, małe miasteczko Nazca leżące 460 km na północ od Limy odwiedzaliby tylko archeolodzy i nieliczni zapaleńcy. Jedynym powodem, by się tu zatrzymać, są zagadkowe linie i figury stworzone między rokiem 300 a 800 na pobliskiej pustyni. Wieloletni kustosz geoglifów Maria Reiche (badaniom znaków na pustyni Nazca poświęciła niemal całe życie) uważała, że mają związek z niebem i obserwacjami astronomicznymi. Ale jej teoria nie jest jedyna. Dla niektórych są rodzajem tajemnej choreografii, symbolicznym przedstawieniem wizji szamana, jaka mu się jawi podczas tanecznego transu. Profesor Orfici, szef Proyecto Nazca uważa, że linie mają związek z dawnymi wierzeniami i pełnią rolę dróg procesyjnych. Amerykański etnograf Johan Reinhard podkreśla ich ikonograficzne podobieństwo z wzorami na naczyniach oraz tkaninach i wiąże to wszystko z kultem gór i wody. Mimo że coraz więcej pytań znajduje odpowiedzi, to najbardziej intrygujące – dla kogo i po co stworzono rysunki – pozostaje w sferze mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii.

Miasto w chmurach

Machu Picchu, ulokowane wysoko na płaskowyżu i zaprojektowane na planie gigantycznej pumy przez stulecia skrywała dżungla. Nie wiemy, dlaczego, kiedy i w jaki sposób zbudowano je transportując na przełęcz, 600 metrów nad doliną rzeki Urumbaba, potężne kamienie. Nie znamy też powodu nagłego exodusu jego mieszkańców. “Miasto” nie jest zresztą dla Machu Picchu słowem odpowiednim. Kamiennych domów i porośniętych dziś trawą ulic nigdy nie wypełniał miejski gwar.

Nie słychać było nawoływania kupców ani krzyku bawiących się dzieci. Znajdował się tu najprawdopodobniej kompleks świątyń i obserwatoriów, siedziba inkaskiej kasty panującej. Ruiny prawie całkowicie pokryte dżunglą odkrył w 1911 roku Amerykanin Hiram Bingham z uniwersytetu w Yale. W trakcie poszukiwań Vilacabamby, ostatniej stolicy Inków, pewien wieśniak znad rzeki Urubamba opowiedział mu o ruinach na wierzchołku Machu Picchu. I chociaż nie była to poszukiwana przez badacza Vilacabamba, Bingham wiedział, że trafił na coś wyjątkowego. W swoich notatkach napisał: “Na chwilę wręcz zabrakło mi tchu. Cóż to było za miejsce!”.

Dar boga Słońca

Szaman unosi trzy liście koki, dmucha w nie lekko i zwraca się twarzą w kierunku góry. Wzywa ducha najwyższego okolicznego szczytu. Po chwili unosi muszlę, polewa liście winem. Intonuje pieśń. A potem wkłada liście do ust i dokładnie je żuje. Z ogniska zapalonego na placu przed kościołem unosi się dym. Błękitnoszara smuga gryzie w oczy i przesłania twarze uczestników obrzędu.

Ceremonia poświęcona liściom koki, ziemi – Mama Paccha i zbiorom odbywa się w Puno, małym peruwiańskim miasteczku nad jeziorem Titicaca. Na andyjskim płaskowyżu najlepiej zachowały się dawne wierzenia Indian. Od obrządku kintu (dmuchanie w liście koki, wzywanie ducha gór i żucie liści) wielu andyjskich rolników rozpoczyna codzienną pracę w polu. Wierzą, że dzięki temu męski duch góry połączy się z żeńskim duchem ziemi, obdarowując ofiarnika pomyślnością i dobrobytem. Uroczystości w Puno rozpoczynają się późnym popołudniem i poprzedzają bardzo hucznie tu obchodzone święto Matki Boskiej Gromnicznej. Na głównym placu miasta tańczą przebierańcy w maskach. Ludzie z okolicznych gmin ustawiają wokół placu ogromne stosy darni i trzciny.

Intryguje mnie rola liści koki, popularnych przecież w całych Andach. Wszyscy tu je żują, a matki parzą z nich herbatę niemowlętom. Czy liście koki to narkotyk, ziele, paramedykament? Okazuje się, że w swojej surowej, “liściastej” formie koka zawiera mniej niż jedną setną procentu kokainy, a jej lekko stymulujące właściwości można porównać do działania kofeiny. Jednak w połączeniu z popiołem innych roślin liście wydzielają sok zawierający narkotyk (główny składnik kokainy). Poprawia on samopoczucie, zmniejsza odczuwanie zimna i głodu, poprawia nastrój. Wykorzystali to Hiszpanie (którzy w XVI wieku podbili te ziemie), gdy zauważyli, że żucie liści koki zwiększa wydajność indiańskich robotników. Założyli plantacje, rozpowszechnili uprawę. W ten sposób roślina dostępna początkowo jedynie członkom znakomitych inkaskich rodów stała się ogólnie dostępna.

Peruwiański antropolog Percy Paz wyjaśnia: – Koka odgrywa istotną rolę w peruwiańskiej kulturze i historii od ponad trzech i pół tysiąca lat. Legendarny syn boga Słońca – Manco Capac przyniósł ją ludziom w darze, by nie odczuwali głodu, zimna i zmęczenia. Dla mieszkańców Andów bardzo ważne jest wspólne żucie liści koki przed modlitwą. Jeśli tego nie uczynią, są przekonani, że Bóg ich nie wysłucha…

Wyspy z trzciny

Z Puno niedaleko jest nad jezioro Titicaca – najwyżej położone żeglowne jezioro świata. Jego wody, a zwłaszcza znajdującą się na nim skałę, od której jezioro wzięło nazwę, Inkowie uważali za święte. Według legendy bóg Słońca – Inti zesłał na ziemię ośmioro swoich dzieci. Jednemu z nich Manco Capacowi (to od niego wywodzą się Inkowie) wręczył złotą laskę, polecając, by osiedlili się w miejscu, gdzie złoty kij wejdzie w ziemię. Stało się to właśnie nad jeziorem Titicaca. Tutaj więc dzieci Słońca założyły kolebkę przyszłej cywilizacji i stąd pod wodzą Manco Capaca ruszyli na północ.

Błękitne wody jeziora Titicaca pokrywa zielona rzęsa. Szalejące w Ameryce Południowej El-Nino i tutaj poczyniło szkody. Woda w jeziorze opadła. Ryb jest coraz mniej. Martwi to zwłaszcza mieszkańców pływających wysepek ulepionych z trzciny i słomy. Dla nich ryby to główne pożywienie i skromny zarobek. Ten nietypowy sposób życia na trzcinowych wysepkach przedstawiciele plemienia Uru i Ajmara wybrali dawno temu, by odizolować się od zaborczych Indian Collas i Inków. Z trzciny totara, rosnącej bujnie na płyciznach jeziora Titicaca, wznoszą domy, szałasy, szkoły i kościoły. Przede wszystkim jednak budują samą wyspę.

Wysiadam z łodzi. Grunt ugina się pod nogami. Dopiero z bliska widać, że trzcina zastępuje tu niemal wszystko: cegłę, kamień, ziemię i opał. Przede wszystkim jednak podłoże, o które trzeba dbać i wymieniać je co kilka tygodni. Gdy gnije dolna warstwa wyspy, kładzie się na wierzch nową. Życie na wyspach nie jest łatwe, daje jednak poczucie bezpieczeństwa i stabilności. Każdy ma tu własny trzcinowy dom i ustalony od lat rytm życia, jest panem swojego losu. – W miastach nikt na nas nie czeka i nic od nas nie zależy. Tutaj skromne pływające poletka pozwalają przetrwać. Oby tylko ryb było więcej – mówią mieszkańcy wyspy.

Aby zasilić domowy budżet, kobiety sprzedają drobne pamiątki, dzieci śpiewają przybyszom piosenki. Dawno minęły czasy, gdy wyspy były całkowicie zamknięte przed obcymi. Pieniądze przydają się na zakup szkolnych zeszytów, książek, ołówków… To spory wydatek. Rodzice jednak wierzą, że szkoła ułatwi dzieciom życiowy start. Dowożą więc je łodziami do szkoły i z dumą pokazują starannie zapisane w zeszycie strony, rysunki i szkolne dyplomy.

Kobiety jednak wydają pieniądze na jeszcze jedną rzecz – meloniki. W odczuciu tutejszych pań dodają one elegancji i szyku, są “kropką nad i”, wykończeniem stroju kobiety. Te charakterystyczne dla pejzażu Anglii nakrycia głowy prawie sto lat temu przywieźli europejscy budowniczowie statków na jeziorze Titicaca. W dowód uznania Anglicy podarowali meloniki robotnikom jako prezent za ciężką pracę (statek trzeba było przenieść i na nowo złożyć). Panom nie przypadły do gustu. Zachwyciły jednak panie. Wkrótce moda na nie podbiła całe Peru i trwa nieprzerwanie do dziś.

ELŻBIETA LISOWSKA (Rzeczpospolita)

więcej informacji: e-mail.

Comments are closed.